środa, 12 października 2011

Pudong


Jeżeli „wkrótce” oznacza 3 miesiące, no to ok. Można przyjąć, że jest ciągłość. Nastąpiła przerwa w pobycie w Państwie Środka, stąd i przerwa w opowiadaniu o nim. Ale do rzeczy.
Pudong – część Shanghaju na wschodnim brzegu rz. Huangpu stale się zmienia. Przybywa wysokościowców, rond, mostów. Głównym motorem ostatnich zmian było EXPO w 2010 r., pod które przygotowano teren wyburzając poprzednią zabudowę, zdaje się, że były tam jakieś drobne zakłady przemysłowe. Po zakończeniu wystawy na tym terenie mają wyrosnąć apartamentowce. I mam nadzieję, że nie będą to kolejne, niezamieszkałe wieżowce, jakich ostatnio wiele w Chinach wyrosło.
Ale najbardziej znaną częścią jest ta, którą widać z Bundu,  (patrz poprzedni post) z Perłą Orientu, Jin Mao Tower i Shanghai World Financial Center (tzw. otwieracz).  

                  Fot. 1. Perła Orientu

Ja osobiście byłam 2 razy wewnątrz Perły Orientu. W kuli widokowej (środkowa) jest przezroczysta podłoga i nie wszyscy z przyjemnością po niej chodzą. Ale nie mają wyjścia, chętnych do odwiedzenia tego miejsca jest bardzo wielu, szczególnie w roku 2010, podczas trwania wystawy EXPO i nie ma szans przejść tylko pod ścianą, po „ stałym lądzie”. Niektórym nie przeszkadza przestrzeń pod nogami stając się dodatkową atrakcją miejsca.





    Fot. 2. Kasia na podłodze tarasu widokowego Perły Orientu

Za drugim razem byliśmy w Perle Orientu z Kasią w 2010 roku,  i pomimo kolejki do wjazdu na górę, nie odpuściliśmy. A stało  się i stało, ponad 1,5 godziny. Bo tłumy, które przyjechały na EXPO, po mieście się szwendały. Autokarami ludzi pracy do miasta zwożono, podnosząc  tym samym frekwencję na wystawie, a nam ciśnienie w tłoku i kolejkach. A co się działo w metrze… No cóż, koszty dodatkowe podróży do najludniejszego państwa świata.
 Skąd wiem, że to ludzie pracy a nie zwykli lokalni turyści? A stąd, że wyróżniali się ubiorem, bardzo skromnym, szli jak stado owiec za przewodnikiem z wrzeszczącym przez tubę, ubrani przeważnie w tego samego koloru czapeczki, z rozdziawionymi buziami i tacy lekko zdezorientowani. I twarze. Nie chcę powiedzieć – proste, bo mogę obrazić kogoś, ale różniły się od twarzy ludzi spotykanych w wielkich miastach. Widać na nich trudy pracy fizycznej. To samo ręce. Dla zilustrowania  - portret pary, co prawda zrobiony w innym miejscu, ale obrazujący o czym mówię.

   Fot. 3. Ludzie pracy.


                       Fot. 4. Jin Mao Tower i Shanghai World Financial Center (fotka  zrobiona z TAXI)

W tych  „maleństwach” jeszcze nie byłam. Jakoś nie po drodze. Pomimo „małego” wzrostu Perły (468 m, a nasz rodzinny "wysokościowiec" - Pałac Kultury - 231 m) lepszy chyba z niej widok na miasto, bo stoi bliżej rzeki. Nawet przy złej pogodzie robi wrażenie.



    Fot. 5. Bund




    Fot. 6. Rzeka Huangpu




            Fot. 7. Widok zza pleców Perły orientu (jeżeli przyjąć, że front jest od strony rzeki)

Jak może widać na fotkach, miasto nie jest jednolicie zabudowane. I lubię Shanghaj właśnie za to, że nie ma w nim jednorodności. Między wielkimi są małe (no może nie małe, ale mniejsze) budynki, a charakterystyczne czubki wysokościowców pozwalają zorientować się w przestrzeni.
Oprócz wież widokowych na Pudongu polecam zwiedzenie Szanghajskiego Oceanarium, znajdującego się zaraz obok Perły. 

    Fot. 8. Wejście do oceanarium

Piszą w przewodnikach, że jest to największe w Azji akwarium. Nie wiem, nie jestem w stanie ocenić, tym bardziej, że właściwie każde większe miasto ma taki obiekt. Ale robią wrażenie długie tunele pod wodą, jest sporo różnych okazów z całego świata. Nawet foki, których żal mi się zrobiło trochę, bo miały bardzo małą, jak dla nich, przestrzeń pod wodą. Ja trafiłam na dość ciekawy „okaz”:


   Fot. 9. Sprzątanie akwarium.

    Fot. 10. Takim tunelem zjeżdża się pod wodę

    Fot. 11.  Skrzydlica

    Fot. 12. A to wiadomo…

Fotki mało udane, bo światła mało, lamp błyskowych nie należy używać, a „modele” niezdyscyplinowane, stale w ruchu. Ale filmik wyszedł. Tylko tu raczej nie umieszczę, bo za dużo MB waży. I ja nie umiem (jeszcze) tego przerobić.
A poza tym na  Pudongu można zrobić zakupy. I to nie tylko w wielkich sklepach z wielkimi i mniejszymi markami, jakich pełno w tym mieście. Często wyjścia z metra ulokowane są w takich molochach, jak po lewej na poniższym zdjęciu.

.
    Fot. 13. Widok na Bund z ronda pod Perłą Orientu

Ale ja polecam podjechać nieco dalej na stację metra Muzeum Nauki na linii nr 2. Do zwiedzania muzeum raczej nie zachęcam, bo niestety nie ma co oglądać, no może z zewnątrz okazały budynek. Ale środek na poziomie szkoły podstawowej i to wczesnej. Ale pod muzeum jest termitiera ze sklepikami. Wychodzi z metra wprost na pasaż handlowy, w którym obkupić się można w ciuchy i o ile ktoś się umie potargować, dość tanio. Jest też szwalnia gdzie szyją na wymiar co się chce. Sporo tam wydałam pieniędzy na szaliczki bluzeczki, koszule i sweterki itd. Ale trzeba mieć wypoczęte nogi, bo targowanie się nabija wiele metrów „spaceru”. No bo jak rzucą ceną za nasz wygląd białasa, to można kapciami się nakryć. I wtedy ja ustalam sobie cenę, jaką ja chcę dać, najczęściej wychodzi to 1/3 ceny sprzedawcy, i podaję ją po chińsku. Oczywiście nie jest ona przyjęta. Babka za zwyczaj proponuje niższą cenę ale nie moją, a ja twardo przy swojej obstaję, na co nie ma zgody,  więc odchodzę ze stoiska mówiąc xièxiè (dziękuję), ijiàn (do widzenia). W rezultacie jak minę średnio następne dwa boksy, słyszę Okey, okeyla, i moją cenę. Więc wracam i kupuję za cenę jaką chciałam, ale metry w nogach dodatkowe już są. A jak się kupuje w jednym stoisku więcej rzeczy to za „hurt” też można dostać lepszą, niższą cenę. Czasem ten system bawi, ale po kilku transakcjach  - irytuje. My, Polacy nie mamy we krwi targów. A jak się jeszcze widzi taki lekko ironiczny uśmieszek u sprzedających, to w ogóle odechciewa się zakupów. Bo Chińczycy mają uśmiech przyklejony do twarzy, taka poza uniżonego sługi. Ale szybko w jednakowych, na początku pobytu w Chinach, twarzach można rozróżnić fałsz i pogardę. Oczywiście generalizuję. Zdarzają się sympatyczni sprzedawcy, zaciekawieni skąd jestem, co tu robię, często młode osoby chcą trochę po angielsku pogadać. Jednak próbowano mnie oszukać nie raz, a nie raz może i oszukano. Ja rozumiem, że jest ich dużo, muszą o swoje powalczyć, ale niekoniecznie robiąc mnie w balona. I koniecznie trzeba wszystko rozpakować i sprawdzić . Bywa ze rozmiar napisany mija się znacznie z prawdziwym, ze są zakamuflowane wady, brak guzików itp. No i warto znać parę słów po chińsku. Znają tam na ogół podstawowe zwroty angielskie, ale za chiński mam wrażenie dostawałam lepszą dla mnie cenę. I nie ma się co przejmować tragiczną miną przy dobijaniu targu, to taka gra. Na początku czułam się okropnie, bo rzeczywiście wyraz ich twarzy był taki, jakbym im dzieci żywcem pożarła na ich oczach. To mija z czasem. Taki folklor.
Po zakupach to już tylko z tobołami do kwatery i na odpoczynek. A wieczorem można zacząć od nowa pętanie się po mieście… Nigdy dosyć zdjęć. Można połączyć przyjemne z przyjemnym, czyli zjeść coś i pogapić się na okolicę i ludzi.


   Fot. 14. Niestety nie byłam w środku po zmroku




    Fot. 15. Widoczek z tarasu  "Bar Rouge" na Bundzie.
            A następnego dnia można dalej odkrywać miasto…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz