Skok w bok od Nanjing Lu może wywołać lekki szok. Miałam zamiar dotrzeć do ogrodu Yuyuan, a ponieważ nie miałam ochoty, a w tedy jeszcze umiejętności (był to sierpień 2009 r., pierwszy raz w Szanghaju), próbować dogadać się z taksówkarzem, poszłam według mapy piechotą. Próba wyjaśnienia celu podróży taksówkarzowi mogła się skończyć wysiadką w innym miejscu, albo w najlepszym razie „yyeee…” okraszonym miną zdziwionego kierowcy. Na początku mojego pobytu w Chinach wolałam sama dotrzeć jakoś do celu, a ewentualnie wracać Taxi, bo zaopatrzona w karnet wizytowy hotelu, miałam pewność ze wrócę do domu. Więc poszłam i zaledwie 100 - 200 metrów od tętniącej życiem wielkomiejskim ulicy natknęłam się na takie obrazki:
Fot. 1. Na południe od Nanjing Lu w kierunku Yan’an East Rd.
Fot. 2. Na południe od Nanjing Lu w kierunku Yan’an East Rd.
Jak na moje inżynierskie wyczucie niezłe zamieszanie w polu magnetycznym musi być w pobliżu tego słupa. A to nie wyjątek! No i te bambusowe rusztowania. Jak na prowincji.
Fot. 3. . Na południe od Nanjing Lu w kierunku Yan’an East Rd.
Fot. 4. . Na południe od Nanjing Lu w kierunku Yan’an East Rd.
Prowincjonalnie wyglądała też cała okolica, pomimo wychylających się zza dachów drapaczy chmur. A na dokładkę cały dzień padało, lżej lub mocniej, ale światła nie było, tylko szarość. Przy jakiś 28 stopniach C. Więc raczej smutne wrażenie ogólne, ale rozglądałam się z ciekawością. Teraz pewnie bym więcej napstrykała zdjęć z tamtej okolicy, ale wtedy jeszcze zbytnio się krępowałam włazić w zaułki i prywatność mieszkańców (zresztą do tej pory mi to nie przeszło). Po lekkim kluczeniu przez przebudowę ulicy Renmin Lu, dotarłam do „Starego Miasta” ciągnącego się przy ulicy Lishui.
Fot. 5.
Fot. 6
Fot.7.
Fot. 9.
Fot.11.
Jak widać na fotografiach 5-11, kolorowo i stylowo. Pytanie tylko czy rzeczywiście są to stare obiekty, czy nowe, zrobione na stare, żeby przyciągnąć turystów. Jest to miejsce, gdzie można obkupić się w pamiątki, jedwabie i nefryty. I potargować się można i trzeba. Ceny przystępne, co skwapliwie wykorzystałam :)). I znowu zakupy! Ale jak nie kupić szlafroczka dla taty, serwetek z jedwabiu, apaszek… ? A ogród Yuyuan? A ogród obok. Wchodzi się przez świątynię Buddy, a potem kręci się jak wąż alejkami po niewielkiej w sumie przestrzeni, ale z wieloma ciekawostkami. Szkoda tylko że pogoda nie dopisała…
Fot.12.
Fot.14.
Fot. 15.
Fot.16.
Fot.17.
Fot.18.
Fot.19.
Fot.20.
Fot. 21.
Fot. 22.
Fot.23.
Fot. 24.
Fot.25.
Fot.26.
Fot. 27.
Pięknie tam. Ogród ten odbiega od naszych, polskich wyobrażeń o ogrodach. Nie ma tu przestrzeni, szerokich alejek, za to są czerwone karasie, pawilony, sztuczne skały i niezliczona ilość dzieł ręki ludzkiej, nie przyrody. I gdyby nie tłumy przeciskające się wąskimi przejściami, byłoby to miejsce sprzyjające odpoczynkowi. I pewnie było, bo należało do bogacza z otoczenia cesarza (któremu w wizerunkach smoka przysługiwały trzy pazury w łapie - fot. 23), i jeśli już gawiedź tu chodziła to tylko w charakterze służby. Ale tłum stwarza też pewne okazje. Taką było dla mnie podsłuchiwanie opowiadania o tym miejscu przewodniczki w języku … rosyjskim. I o dziwo, pani, Rosjanka mieszkająca od kilku lat w Szanghaju, kierowała się do młodych Chinek, studentek. A skąd wiem? A stąd, że zagaiłam pogaduszki, kalecząc niemiłosiernie język rosyjski, bo słówka dawno wyparowały z głowy (rosyjski akcent nie sprawiał mi nigdy większych kłopotów – rodzice moi z Wileńszczyzny pochodzą). W efekcie chwila odpoczynku w zwiedzaniu i ten oto portret mój:
Fot. 25.
Pod pachą mam nowo nabytą torbę pseudo jedwabną. Musiałam ją kupić, bo nie miałam jak nosić zakupów ze „Starego miasta” :)). Złażona, z łupami, do hotelu wróciłam taksówką. Nie żebym była taka rozrzutna, ale Taxi kosztuje prawie tyle co u nas transport miejski. A przy braku wiedzy o lokalnym transporcie, mając zapisany dużymi, chińskimi literami cel jazdy, niewielkim ryzykiem i wydatkiem jest taki sposób przemieszczania się w Chinach.